Wiesiek
Dołączył: 28 Sie 2007 Posty: 7
|
Wysłany: Wto Sie 28, 2007 04:50 Temat postu: szkwał - rozsądek pomaga |
|
|
Cześć!
Zanim opiszę burzę, kilka informacji o Adamie. Adam jak na swoje lata
jest w dobrej dość kondycji ale kilka rzeczy trzeba w nim poprawić.
Przede wszystkim boczne okienka ciekną w czasie dłuższego deszczu i w
związku z tym zamakają materace na kojach. W czasie rejsu ratowaliśmy
się plandeką rozpiętą na deku ale jeśli będzie zimował pod gołym niebem
bez przykrycia to szkody będą większe. Jedna z wręg wykonana
prawdopodobnie z wielu warstw laminatu nałożonego na siebie zaczęła się
rozłazić i wygląda jak spuchnięta sklejka. Wpływu na wytrzymałość
kadłuba pewnie to nie ma ale wygląda kiepsko. Ponadto, jeśli oczywiście
jest w planie remont jachtu, warto zmienić sposób zamykania bakist pod
koją na lewej burcie bo teraz dekle są tak ściśle dopasowane, że drobne
przesunięcie któregoś z nich uniemożliwia porządne zamknięcie bakist,
wszystko się jeży, rozjeżdża, robi wbrew i w ogóle wkurwia. Dlatego tak
się rozpisuję o Adamie bo teraz stał mi się jeszcze bliższy niż
kiedykolwiek. Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że moja załoga
i ja zawdzięczamy mu co najmniej uniknięcie niemiłej kąpieli a być może
i życie.
W ten fatalny wtorek pływaliśmy po Dobskim. Pokazywaliśmy koleżance
mojej młodszej córki Wyspę Kormoranów, potem stanęliśmy przy plaży na
Fuldzie żeby się wykąpać. Prognozy, które widzieliśmy wywieszone w
Giżycku zapowiadały powolny wzrost ciśnienia, więc zanosiło się na labę.
Wkrótce jednak od południa niebo zaczęło się zaciemniać ( to jest chyba
właściwe określenie bo to nie wyglądało jak chmury tylko po prostu
horyzont zmienił barwę na ciemnofioletowy). Uznałem, że lepiej uciekać,
a ponieważ i tak wybierałem się do Sztynortu więc skróciłem postój na
Fuldzie i ruszyłem w kierunku Ilmy Wielkiej. W zasadzie miałem ją zamiar
mijać lewą burtą ale to groziło dużą stratą czasu więc idąc za
przykładem innych poszedłem przejściem między Fuldą i Ilmą. Razem z nami
płynęło tam kilka jachtów, jeden miał sondę, więc z podniesionym mieczem
przeszliśmy bezpiecznie mielizny i wyszliśmy na Łabap. Niebo tymczasem
zasnuło się już do połowy chmurami, które przesuwały się w naszym
kierunku w zdumiewającym tempie. Jednocześnie z drugiej strony
podświetlało je słońce dając wspaniały ale już budzący grozę spektakl.
Kolory wody, nieba i roślinności na brzegach były jak z jakiegoś
upiornego oleodruku wzięte, tak jaskrawe i skontrastowane ze sobą.
Tymczasem wiatr dotąd umiarkowany a nawet chwilami zdychający zaczął
szybko tężeć i już po chwili zdałem sobie sprawę, że pod pełnymi żaglami
nie da się płynąć. Stanąłem do łopotu i zwinąłem foka. Kiedy ponownie
ustawiłem się do wiatru okazało się, że sam grot to też za wiele.
Zaczęło nas kłaść na burtę a fala rosła w oczach. Wobec tego wydałem
komendę: „skończyły się żarty, dziewczyny wkładać kapoki” .
Córka i jej koleżanka założyły kamizelki a ja tymczasem usiłowałem
postawić jacht ponownie w łopot żeby zrzucić grota bo już było wiadomo,
że to nie przelewki i trzeba wiać w krzaki. Niestety przy tym wietrze i
rozkołysie jacht stracił sterowność i brał falę jak korek ustawiony
bokiem. Wobec tego Irena wdrapała się na nadbudówkę i dosłownie zdarła
żagiel z masztu a dziewczyny złapały go krawatami żeby nie latał. Czas
już był najwyższy bo zaczęło ciąć wodą jak biczem. Irena, która jeszcze
przez chwilę pozostawała na deku trzymając się masztu widziała
nadchodzący szkwał. Ja, zajęty uruchamianiem silnika myślałem, że to po
prostu ulewa. Silnik miał tę właściwość, że nigdy nie odpalał za
pierwszym razem . Przeważnie trzeba było a) dać ssanie, pociągnąć b)
zamknąć ssanie i pociągnąć wtedy z reguły łapał ale słabo i gasł c)
pociągnąć po raz trzeci a silnik zaczynał pracować jak należy. Tak było
i tym razem. Nie wpadłem w panikę być może dlatego, że nie zdawałem
sobie w pełni z powagi sytuacji choć widok fal wyższych niż nadbudówka
mógł naprawdę zrobić wrażenie. Gdy już uruchomiłem silnik wszystko
zaczęło wyglądać lepiej bo można było korzystniej ustawić się do fali
choć z drugiej strony najkrótsza droga w szuwary wiodła w poprzek fal.
Wybrałem wariant pośredni to znaczy nie sztormowałem dziobem do fali bo
tym sposobem stałbym w miejscu albo zgoła pchał się na środek jeziora,
tylko trochę na ukos poprzez fale, trochę myszkując podszedłem do brzegu
gdzie w szuwarach stało już kilka jachtów. Ich załogi pomogły nam się
schować głębiej w trzcinach i to już prawie wszystko. Jeszcze
rozpostarliśmy plandekę żeby nie nalało nam przez okienka i siedliśmy w
kabinie zmoknięci i zszokowani. Ja, zajęty sterem, a potem silnikiem nie
bardzo miałem czas się rozglądać, ale dziewczyny widziały i przewrócone
jachty i koło ratunkowe płynące nieopodal. Będą to pamiętać długo.
Podsumowując: mieliśmy na pewno szczęście, w porę udało się zrzucić
żagle, zadziałał silnik, nie było w pobliżu kamieni, ale tak naprawdę
uratował nas Adam, który okazał się łódką na najgorszą nawet pogodę.
Moja, często wcześniej powtarzana opinia, że Morsa nie da się przewrócić
okazała się prawdziwa i znakomicie podziałała na morale załogi dzięki
czemu zachowała ona zimną krew. Jak wiadomo Morsa udało się komuś kiedyś
przewrócić ale nie Adama, a teraz wiadomo, że jest po prostu
niepokonany. Jednym słowem taką łódkę warto mieć, chuchać na nią i
dmuchać bo jest tyle warta ile życie.
Na tym kończę . Jak dziewczyny przegrają zdjęcia do kompa to prześlę
parę fotek z tych momentów przed . Jacek |
|